
Zdjęcie ilustracyjne.
Właściciele nieruchomości w Polsce doskonale znają codzienność, w której drzwi ich domów regularnie przekraczają różni kontrolerzy, ankieterzy i fachowcy. Zazwyczaj otwieramy je bez większego zastanowienia, kierując się przyzwyczajeniem lub poczuciem obowiązku. Warto jednak wiedzieć, że w niektórych sytuacjach taka ufność może okazać się zgubna. Urzędy ostrzegają przed coraz częstszymi próbami podszywania się pod inspektorów, a eksperci przypominają, jak zachować się w przypadku niezapowiedzianej wizyty.
Polacy należą do narodów wyjątkowo ufnych wobec osób podających się za kontrolerów. Nie jest to zaskakujące — nasz system prawny nakłada na właścicieli nieruchomości liczne obowiązki związane z przeglądami technicznymi. Kluczowy jest tu artykuł 62 Prawa budowlanego, który określa harmonogram obowiązkowych kontroli.
Każdy właściciel domu jednorodzinnego wie, że raz w roku musi wpuścić kominiarza, by sprawdził przewody dymowe, spalinowe i wentylacyjne. W przypadku ogrzewania gazowego konieczna jest także coroczna kontrola instalacji gazowej i kotła. Zaniechanie tych obowiązków grozi nie tylko mandatem czy karą administracyjną, ale też realnym zagrożeniem bezpieczeństwa. W razie pożaru lub wybuchu gazu brak aktualnych protokołów z przeglądów może skutkować odmową wypłaty odszkodowania przez ubezpieczyciela.
Do obowiązków właścicieli należy również pięcioletni przegląd instalacji elektrycznej, obejmujący m.in. sprawność połączeń, osprzętu, zabezpieczeń i instalacji odgromowej. W natłoku takich wizyt — kominiarzy, inkasentów czy ankieterów GUS — wielu z nas nabrało nawyku bezrefleksyjnego otwierania drzwi każdemu, kto twierdzi, że działa „z urzędu”. I właśnie ten mechanizm coraz częściej wykorzystują oszuści, podszywający się pod kontrolerów fotowoltaiki czy energetyki.
Kto naprawdę może kontrolować instalację i jak rozpoznać legalną wizytę
Przestępcy celowo kierują swoją uwagę na właścicieli mikroinstalacji fotowoltaicznych. Polska w ostatnich latach stała się jednym z europejskich liderów w tym obszarze. Według danych Agencji Rynku Energii, na koniec 2024 roku łączna moc zainstalowana w fotowoltaice przekroczyła 18 GW, a liczba prosumentów – ponad 1,5 miliona. To ogromny rynek, a zarazem potencjalne pole działania dla naciągaczy.
Tymczasem prawo do przeprowadzania kontroli mają wyłącznie lokalni dystrybutorzy energii. To ich pracownicy mogą zapukać do drzwi, jeśli istnieje uzasadniony powód, by sprawdzić instalację. Żadne inne firmy czy instytucje nie mają takiego mandatu. Jeżeli cokolwiek budzi wątpliwości — należy zadzwonić bezpośrednio do swojego operatora sieci energetycznej i zweryfikować tożsamość osób podających się za kontrolerów.
Legalna wizyta wygląda w określony sposób:
- kontrolerzy zawsze pracują w parach,
- na początku okazują dwa dokumenty – imienne upoważnienie oraz legitymację służbową,
- dokumenty należy zobaczyć z bliska, do ręki, nie „przez szybkę”.
Urząd Regulacji Energetyki przypomina jednoznacznie: dopóki dokumenty nie zostaną sprawdzone, kontrola się nie rozpoczyna.
biznesinfo.pl


