
Na Netflixie debiutuje dziś serial „Heweliusz”, poświęcony największej katastrofie morskiej w Polsce, jaka wydarzyła się w czasie pokoju. Mieliśmy okazję zobaczyć dwa pierwsze odcinki. Podobnie jak widzowie, którzy w ubiegłym miesiącu obejrzeli przedpremierowy pokaz w szczecińskiej filharmonii.
Produkcja należy do najkosztowniejszych polskich seriali przygotowanych dla platformy. Netflix liczy na nią wyjątkowo mocno. O zainteresowaniu także poza Polską świadczy fakt, że brytyjski dziennik The Guardian umieścił „Heweliusza” w zestawieniu najważniejszych premier jesieni — jako jedyny tytuł z Europy Środkowo-Wschodniej.
Po obejrzeniu dwóch z pięciu odcinków można powiedzieć jedno: zapowiada się bardzo dobrze. Serial otwiera intensywna, przejmująca scena zatonięcia promu — zrealizowana z rozmachem, ogromną dokładnością i emocjonalną siłą. Nagrywano ją m.in. w specjalistycznym studiu pod Brukselą, które zajmuje się produkcjami filmowymi rozgrywającymi się na wodzie.
Jednak sama katastrofa to dopiero początek opowieści. Reżyser Jan Holoubek i scenarzysta Kacper Bajon skupiają się przede wszystkim na tym, co wydarzyło się później: na walce rodzin ofiar o uzyskanie prawdy oraz na mechanizmach instytucji, które próbowały ukryć niewygodne informacje o stanie promu i okolicznościach tragedii. Serial nie tworzy prostego podziału na winnych i poszkodowanych — pokazuje szerokie tło i motywacje obu stron.
Twórcy zaznaczają, że to nie rekonstrukcja dokumentalna, ale fabularna historia zainspirowana zatonięciem promu „Jan Heweliusz”.
W jedną z głównych ról — żony kapitana Andrzeja Ułasiewicza — wciela się Magdalena Różczka. Aktorka opowiadała po przedpremierowym pokazie, że spotkała się z kobietą, którą odgrywa na ekranie. Choć wizualnie są zupełnie różne, to — jak mówi — poczuła między nimi coś bardzo osobistego i trudnego do opisania.
– Kiedy ona mówiła o tragedii, brzmiało to tak, jakby wydarzyła się dosłownie wczoraj. Cały ból nadal w niej jest. To mnie poruszyło i stało się ważnym punktem wyjścia do roli – powiedziała Różczka.
Sam reżyser również przyznał, że realizacja serialu była ogromnym wyzwaniem. Holoubek zdradził, że sceny katastrofy rozrysował wcześniej na około 500 kadrów.
– Kiedy skończyłem, pomyślałem: „To się nie da zrobić”. A jednak — udało się. I dziś mogę powiedzieć, że każdy kadr został zrealizowany tak, jak go sobie wyobraziłem – podkreślił.
24kurier.pl

