
To może być koniec wegańskich burgerów i sojowych kiełbasek, jakie znamy. Parlament Europejski poparł pomysł, by zakazać używania mięsnych określeń w nazwach produktów pochodzenia roślinnego. Choć przepisy jeszcze nie obowiązują – i nie ma pewności, że w ogóle wejdą w życie – to sam pomysł już podzielił opinię publiczną i rozgrzał debatę w całej Europie.
„Burger” tylko z mięsa?
W głosowaniu, które odbyło się 8 października, 355 europosłów poparło zakaz używania terminów typowych dla produktów mięsnych w odniesieniu do zamienników wegetariańskich i wegańskich. 247 polityków było przeciw, a 30 wstrzymało się od głosu. Na „czarną listę” trafiło 29 słów, w tym m.in. burger, stek, szynka, bekon, kurczak czy kiełbasa.
Tradycja kontra nowoczesność
Autorem propozycji jest Europejska Partia Ludowa (EPL), która tłumaczy swoją decyzję troską o uczciwość etykiet i ochronę tradycyjnych nazw.
– Stek to stek, a nie placek z soi. Takie oznaczenia mają chronić producentów mięsa i jasno informować konsumentów – przekonywała europosłanka Céline Imart z EPL.
Czy naprawdę mylimy tofu ze stekiem?
Zwolennicy zakazu twierdzą, że nazwy w rodzaju „roślinny burger” mogą wprowadzać ludzi w błąd. Badania jednak wskazują, że takie pomyłki zdarzają się sporadycznie. Wielu europosłów uznało więc nowy pomysł za przesadzony.
– Nie traktujmy ludzi jak nieświadomych konsumentów. Kiedy ktoś widzi „wegetariańską kiełbasę”, doskonale wie, co kupuje – skomentował Peter Liese, również z EPL.
Francja i Włochy już wprowadziły zakaz
Podobne przepisy obowiązują już we Francji i Włoszech, gdzie producenci nie mogą używać „mięsnych” określeń dla dań roślinnych. Organizacje wegetariańskie zaskarżyły te decyzje, argumentując, że naruszają one unijne przepisy o przejrzystości informacji dla konsumenta.
Trybunał Sprawiedliwości UE uznał jednak, że ryzyko wprowadzenia w błąd jest minimalne – o ile produkt jest prawidłowo oznaczony. Jednocześnie dodał, że krajowe urzędy mogą interweniować, jeśli producent rzeczywiście manipuluje etykietą.
Unia nie ma ważniejszych spraw?
Dla wielu osób ta decyzja to biurokratyczny absurd. Krytycy pytają, czy naprawdę potrzebujemy unijnej regulacji, by rozstrzygnąć, czy burger z ciecierzycy może się tak nazywać.
W końcu roślinne produkty zazwyczaj stoją w wyraźnie oznaczonej części sklepu, często na tle zielonych tablic z napisem „100% roślinne”. Trudno więc pomylić je z mięsem.
Czy naprawdę Unia nie ma dziś poważniejszych problemów niż walka z nazwami wege jedzenia?
dziennikbaltycki.pl