
Louis Diebel.
W śląskim pitavalu na łamach Info and Tips “gościliśmy” już przestępców obu płci i najróżniejszego pochodzenia – od szlachetnie urodzonych do zwykłych “patusów”. Nasi antybohaterowie mieli też różne zawody oraz powody, które zawiodły ich na kryminalną drogę. Ale zdecydowaną większość z nich łączy jedna “cecha” – co najmniej jedno życie na sumieniu. Przyszła zatem pora na przestępcę w “białym kołnierzyku”, polityka i urzędnika państwowego, który nikogo nie zamordował, a “tylko” okradł. Oto historia Louisa Diebela – pierwszego … burmistrza Katowic.
Stolica Górnego Śląska jest relatywnie “młodym” miastem – prawa miejskie otrzymała bowiem 11 września 1865 roku. Dziś blisko trzystutysięczna, tętniąca życiem metropolia, wówczas była mieściną, w której “psy szczekały tyłem”. Dość powiedzieć, że aparat administracyjny miasta stanowiło … pięciu urzędników, czterech policjantów, czterech nocnych stróżów i żandarm, który konno patrolował ulice w centrum miasta oraz na jego obrzeżach. Ich szefem został Louis Diebel – wcześniej burmistrz Pszczyny. Informacje na temat jego osoby są dość skąpe. Wiadomo, że urodził się w 1828 roku na Opolszczyźnie. Późniejsza kariera nakazuje domniemywać, że wychował się w domu co najmniej mieszczańskim, a jego rodziców stać było na edukację swego dziecka.
Wiadomo, że urzędniczą karierę rozpoczął w Krapkowicach i że należał do śląskiej loży masońskiej, a przynajmniej bardzo dobrze znał się z jej najważniejszymi postaciami. W 1864 roku Diebel stał się “bohaterem” afery finansowej. Jej szczegóły zatarły się z czasem, wiadomo jednak, że w krapkowickim magistracie zginęły pieniądze i jednym z winnych był właśnie Louis. Taka wpadka w urzędniczym życiorysie jest zazwyczaj gwoździem do trumny jego kariery, w przypadku Diebela, stała się do niej … trampoliną. I tu po raz pierwszy, ale nie ostatni pojawia się nazwisko Richarda Holtze. Ten doktor medycyny, poseł do Reichstagu, współzałożyciel Katowic i pierwszy przewodniczący tamtejszej rady miejskiej był też wpływowym członkiem loży masońskiej. I to właśnie Holtze “promował” Diebela i napędzał jego karierę. Z drugiej strony posada burmistrza “świeżo” mianowanej mieściny, przez wielu uznawana była ze degradację i zsyłkę. Co bardziej złośliwi wskazywali na szczególny zbieg okoliczności – “dieb” to po niemiecku … złodziej. Czyli urzędnik o nazwisku “Złodziejski”, już wcześniej zamieszany w finansową aferę, dostaje “drugą szansę” i ma odpowiadać za miejską kasę nowopowstałego miasta…
Ale na przekór złośliwcom, Louis Diebel zarządcą okazał się całkiem sprawnym, przynajmniej do czasu. Katowice drugiej połowy XIX wieku były szybko rozwijającym się ośrodkiem przemysłowym, w którym już w latach 60-tych działały huty, kopalnie i inne zakłady, gwarantujące pracę ponad 500 robotnikom. Miasto liczyło wówczas niespełna 6 tysięcy mieszkańców, a serce Katowic biło przy dzisiejszej ul. Dworcowej, gdzie w 1859 roku powstała pierwsza stacja kolejowa. Na dworcu ulokowano jedyny w okolicy telegraf zapewniający łączność ze światem. W 1870 roku Katowice odwiedził Wilhelm I – król Prus, późniejszy cesarz Niemiec. Diebel zwrócił się do niego z prośbą, by ten zezwolił na ulokowanie w Katowicach aresztu i sądu okręgowego, w którym byłyby rozpatrywane sprawy karne. Królowi spodobał się energiczny mówca i wizjoner, więc obiecał Diebelowi wesprzeć jego przedsięwzięcie. Zanim jednak powstały obie instytucje, Loius Diebel zniknął a wraz z nim “ulotniło się” 15 tysięcy talarów z miejskiej kasy…
CDN
Mariusz Kozak