
Zakończyła się akcja wydobywania awionetki, która wpadła do Jeziora Międzybrodzkiego w poniedziałek 8 października. Maszyna typu Cessna, ważąca blisko pół tony, przez dobę leżała na dnie zbiornika. Pilot wydostał się z niej o własnych siłach i nie odniósł obrażeń.
Warunki w rejonie Beskidów nie sprzyjały ratownikom — przez cały dzień padał deszcz, a widoczność była ograniczona. Mimo to, po wielu godzinach przygotowań i manewrów pod wodą, służbom udało się podnieść wrak i odholować go do brzegu. Operację zakończono we wtorek 9 października około godziny 19:30.
– W działaniach uczestniczyły specjalistyczne grupy ratownictwa wodno-nurkowego z Bytomia i Krakowa oraz zespół techniczny z Dąbrowy Górniczej – przekazał kpt. Tomasz Kołodziej, rzecznik PSP w Żywcu. Dodał, że samo wydobycie przebiegło szybciej, niż się początkowo spodziewano. Akcją kierował mł. bryg. Zbigniew Dyk, zastępca śląskiego komendanta wojewódzkiego PSP. Na miejscu pracowała również policja i prokuratura, które rozpoczęły czynności wyjaśniające.
Trudna operacja techniczna
Już od rana 9 października na brzeg jeziora w Międzybrodziu Bialskim zwożono sprzęt niezbędny do podniesienia maszyny. Strażacy-nurkowie z Bytomia zeszli na głębokość około 7 metrów, aby sprawdzić, w jakim stanie jest wrak i w których miejscach można zamocować pasy nośne.
– Po rozpoznaniu sytuacji rozpoczęto przygotowania do wydobycia i transportu samolotu w stronę brzegu – tłumaczył kpt. Kołodziej.
Cessna, mimo że należy do lekkich samolotów, waży około 800 kilogramów, a jej skrzydła mają ponad 10 metrów rozpiętości. Do tego w zbiornikach mogło znajdować się do 200 litrów paliwa, co znacząco utrudniało manewrowanie pod wodą. Początkowo rozważano, że operację przeprowadzi prywatna firma, jednak ostatecznie zadanie wykonali strażacy przy wsparciu specjalistycznych służb.
Awaryjne wodowanie i szczęśliwe zakończenie
Do wypadku doszło dzień wcześniej, 8 października, około godziny 17:30. Dyspozytor Beskidzkiego WOPR otrzymał zgłoszenie o samolocie, który spadł do Jeziora Międzybrodzkiego. Na miejsce natychmiast ruszyli ratownicy wodni i służby ratunkowe.
41-letni pilot zdołał samodzielnie opuścić tonącą maszynę. Pomógł mu przypadkowy kajakarz, który podpłynął w miejsce zdarzenia, a chwilę później mężczyznę przejęła łódź WOPR. Po udzieleniu pomocy został przekazany zespołowi ratownictwa medycznego. Policja potwierdziła, że pilot był trzeźwy i leciał sam. Jak sam wyjaśnił, przyczyną awaryjnego wodowania mogła być usterka silnika.
Wrak spoczął około 150 metrów od brzegu, w rejonie przepompowni na górze Żar. Ratownicy oznaczyli miejsce boją i przez całą noc pilnowali, by szczątki nie przemieściły się pod wodą.
Obecnie sprawą zajmuje się Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych, która ma ustalić dokładne przyczyny incydentu.
dziennikzachodni.pl