WOJCIECH – TRZECI Z KLIMCZAKÓW
W ostatniej części sagi o zbójnikach Klimczakach przyjrzymy się życiu i “twórczości” trzeciego z nich – Wojciecha. Analizując jego życiorys, wypada stwierdzić, że bliżej mu do nierozważnego i brutalnego Mateusza niż rozsądnego i “sprawiedliwego” Jana. Według ludowych przekazów Wojciech i Mateusz byli braćmi, sęk w tym, że źródła historyczne i dokumenty milczą na ten temat. Nie brakuje w nich natomiast faktów, które świadczą o okrucieństwie, bezwzględności i bezczelności trzeciego z Klimczaków.
Nie wiadomo gdzie i kiedy urodził się Wojciech, wiadomo, że był mężem niejakiej Gąsiorkówny ze wsi Straconka pod Bielskiem. Nie wiemy też kiedy rozpoczął “karierę” zbójnika – pierwsze o nim wzmianki są datowane na rok 1687 – Wojciech był już wówczas harnasiem czyli swą “działalność” musiał rozpocząc odpowiednio wcześniej. Z sądowych dokumentów jasno wynika, że Klimczak numer trzy nie był zbyt wybredny w doborze celów swych napaści. Wojciech i jego licząca co najmniej 40 zbójów kompania, rabowali dosłownie wszystko i wszystkich – szlachtę, chłopów a nawet duchowieństwo. Nie stronili przy tym od przemocy – spora część napadniętych oprócz majątku straciła również życie.
W przeciwieństwie do lekkomyślnego Mateusza, Wojciech lepiej planował swe posunięcia. W roli “zwiadowców” wykorzystywał … żebraków, którzy prosząc o jałmużnę, dokonywali również “ewaluacji” potencjalnych celów. Inna rzecz, że Wojciech potrafił skusić się nawet na najskromniejszy łup – czasem jedyną jego zdobyczą było … jedzenie. Nie raz, nie dwa we wsiach w okolicach Bielska lub Żywca pojawiała się “delegacja” od Klimczaka, z żądaniem wydania wołu, kozy lub kur. Gdy gospodarz nie był skory do współpracy, zbóje palili jego chatę. Po kilku takich “występach” banda Wojciecha nie miała już kłopotów z “aprowizacją”. Choć w kryminalnym życiorysie Wojciecha brak spektakularnych i głośnych napadów, jego banda musiała mocno dawać się we znaki mieszkańcom Żywiecczyzny. Oto w dokumencie datowanym na 1694 rok, czytamy o oddziale osiemdziesięciu zbrojnych wysłanych przez zarządcę bialskiego hrabiego Sunnegha (tego samego, który 3 lata później pojmał Mateusza Klimczaka), w celu wytropienia “groźnego przestępcy Wojciecha z Klimczaków”.
Pochodzący z Węgier, hrabia Jan Leinert Sunnegh stał sie tym samym osobistym wrogiem Wojciecha. Obława z 1694 roku zakończyła się fiaskiem, w odwecie kompania Klimczaka splądrowała hrabiowski folwark a Sunnegh otrzymał list-ultimatum. Wojciech zażądał by hrabia przestał go ścigać a także zapłacił “odszkodowanie” w postaci kilku gąsiorów wina, beli sukna, prochu i broni…
Jak łatwo się domyślić, upokorzony Sunnegh zaczął ścigać Klimczaka jeszcze bardziej zaciekle. Wojciech “wpadł” w czerwcu 1695, w sposób najgłupszy z możliwych. Jego kompania napadła na dwór w Rajsku nieopodal Oświęcimia i zażądała od włascicieli wydania uczty na swą cześć. Zbóje nie żałowali sobie jadła a zwłaszcza wina. Gdy zamroczonych alkoholem Wojciecha i kompanów zmorzył sen, zarządca dworu wysłał umyślnego, który sprowadził oddział zbrojnych…
Zanim Wojciech zawisł na haku minął rok. Tyle trwały procesy i spór kompetencyjny pomiędzy sądami w Cieszynie, Bielsku i Żywcu. Wojciecha stracono w Oświęcimiu w 1696 roku.
Na legendę o zbóju Klimczoku złożyły się zatem trzy życiorysy Klimczaków – do “ideału” najbliżej było Janowi, jednak i Mateusz i Wojciech dodali “kolorów” do wizerunku legendarnego harnasia.
Mariusz Kozak