
Zdjęcie ilustracyjne.
Seria debat prezydenckich w Końskich przeciągnęła się do późnych godzin, wystawiając cierpliwość widzów na próbę. Dyskusje były pełne napięcia, zaskakujących momentów i sytuacji, które z pewnością na długo zapadną w pamięć. Dla niektórych kandydatów mogło to być nowe otwarcie, dla innych – utrata cennych punktów na ostatniej prostej kampanii.
Debaty organizowane przez TVP, TVN i Polsat okazały się zbyt rozwlekłe – całość trwała blisko trzy godziny. Gdy doliczymy wcześniejsze wystąpienie w Republice, polityczna rozgrywka trwała ponad cztery godziny. Choć dla pasjonatów polityki mogło to być fascynujące wydarzenie, przeciętnemu widzowi trudno było utrzymać uwagę do późna w nocy. Zwłaszcza że w drugiej części debaty wyraźnie zabrakło energii, a zmęczenie uczestników stawało się coraz bardziej widoczne. Kluczowe okazały się więc pierwsze minuty spotkania – to one zostaną zapamiętane i pokazane w skrótach medialnych.
Pytania ze strony dziennikarzy nie były zaskoczeniem. Dużo ciekawsze były te, które kandydaci zadawali sobie nawzajem – i to kierunek wart kontynuowania. Niestety, cała formuła spotkania sprawiała wrażenie improwizowanej. Rafał Trzaskowski, po wcześniejszej debacie w Republice, został niejako zmuszony do zaproszenia wszystkich kandydatów, a nie – jak planował – tylko Karola Nawrockiego, który niespodziewanie wziął udział również w drugim starciu.
To znacznie skomplikowało sytuację kandydata Koalicji Obywatelskiej. Zamiast skonfrontować się jedynie z przedstawicielem PiS, musiał odpierać ataki ze strony wielu rywali, którzy naturalnie skupili się na osłabianiu faworyta. W pewnym momencie można było odnieść wrażenie, że Trzaskowski znalazł się w defensywie – zwłaszcza w kwestii polityki migracyjnej, gdzie wypominano mu zmienne stanowisko. Nie wypadł źle, ale też nie błyszczał – był poprawny, jednak bez ciętych ripost, które mogłyby utkwić w pamięci widzów.
Karol Nawrocki również nie zaliczył wybitnego występu, choć to on sprowokował jeden z najbardziej pamiętnych momentów całej debaty. W pewnej chwili postawił na mównicy Trzaskowskiego tęczową flagę LGBT – gest ten przypomniał scenę z 2015 roku, gdy Andrzej Duda podłożył flagę Platformy Obywatelskiej przy Bronisławie Komorowskim.
Wtedy szybko zareagowała Magdalena Biejat. Przechwyciła flagę, zwracając się do widzów, że Trzaskowski próbuje ją ukryć. – „Ja się jej nie wstydzę, chętnie ją przejmę” – dodała i przeszła przez studio. Ta sytuacja może wpłynąć na odbiór Trzaskowskiego wśród liberalnych wyborców.
Tymczasem KO i PiS ścigają się w sieci, próbując przekonać opinię publiczną, kto był zwycięzcą, a kto przegrał debatę. Jednak na tle Trzaskowskiego i Nawrockiego dobrze wypadł Szymon Hołownia – jego medialne obycie znów dało o sobie znać. W Republice radził sobie z nieprzychylną publicznością, a w debacie transmitowanej przez TVP, TVN i Polsat zadawał trafne pytania – jedno z nich wyraźnie wytrąciło Nawrockiego z równowagi.
Dla niektórych widzów pozytywnym zaskoczeniem mogła być też Joanna Senyszyn. Choć na co dzień niezbyt widoczna w mediach, podczas debat zaprezentowała się z charakterem. Na spotkanie w Republice wkroczyła z ponad 20-minutowym opóźnieniem, co od razu nadało jej występowi pewnej dramaturgii. Jej prowokacyjny styl i lekceważenie buczenia publiczności szybko stały się viralowe – sieć zalewają memy z jej udziałem.
Stracili ci, których zabrakło w Końskich – Sławomir Mentzen i Adrian Zandberg. Obojgu nie spodobała się formuła, którą uznali za „farsę”. Jednak może się okazać, że to była błędna decyzja. Szczególnie dla Mentzena, który bezpośrednio rywalizuje z Nawrockim o wejście do drugiej tury. Szansą na odwrócenie sytuacji może być kolejna debata – już w poniedziałek w Republice.
onet.pl