Przypomnę na początek—„Seksmisja” to stara, niby-komedia, o świecie kobiet bez mężczyzn, bo tak naprawdę oni nie są nam specjalnie potrzebni. Od pewnego czasu sama też tak uważam.
Nie mam do nich konkretnego urazu, mam pewne życiowe doświadczenia, ale nie tak dramatyczne, jak wiele innych kobiet.
Widzę moje znajome uwikłane w traumatyczne związki, sprowadzone do roli służących, znoszące w domu trutnia i pijaka i ot, tak jakoś doszłam do wniosku, że mężczyźni w życiu tylko kobiecie przeszkadzają. Jestem finansowo niezależna, mieszkam z przyjaciółką, raczej jest to relacja partnerska, nie jestem zdeklarowaną lesbijką, ona też zresztą nie. Niemniej obie dogadujemy się bez słów i jest nam dobrze z sobą w łóżku. Prawdę mówiąc, tylko kobieta może kobiecie dać prawdziwą przyjemność, a nie jakiś facet pchający się do ciebie z tym swoim kapryśnym członkiem.
Z pretensjami do ciebie, gdy go on zawodzi. Nie rozwijam tematu ale same wiecie, jak to z tą ich męskością bywa. Zwykły wibrator za kilka złotych jest przy takim Casanovie mistrzem świata. Może nie mam instynktów babskich, ale nie mam ochoty na zakładanie jakiegoś domu, czy górnolotnie — wspólnego gniazda.
A może miałam pecha, bo w życiu trafiałam głównie na egoistów? Moja pierwsza miłość na studiach nazywała się Karol.
Jaki to był cudowny facet! Pierwszy, bo pozbawił mnie dziewictwa, nie wiem jednak, czy o tym pamiętał, bo to była duża impreza, a on był totalnie pijany. Ja zresztą też, tyle że mniej. Mieszkaliśmy w akademiku, co prawda na innych piętrach ale byliśmy razem na roku, chodziłam za niego na wykłady, pisałam mu prace semestralne a on w nagrodę brał mnie czasem do łóżka. Zostawił mnie po czwartym roku, z marzeniami o małym domku i dwójce dzieci. Nażarłam się pastylek, ale jaki romans, takie samobójstwo.
Nawet pogotowia nie wezwano. Po różnych doświadczeniach i przelotnych romansach miałam jednego poważnego partnera, prawie męża, nawet mieliśmy się pobrać, ale dopóki widywaliśmy się poza domem było pięknie i romantycznie. Gdy zamieszkaliśmy razem, na próbę, to okazało się, że jest to facet absolutnie nienadający się do wspólnego życia! On uznał, że teraz ja mam go obsługiwać! Tak rozumiał rolę żony. Potrafił mi zrobić awanturę o koszulę, że nieuprana czy nieuprasowana, a że to było jego mieszkanie, chwilami traktował mnie jak sprzątaczkę, miał pretensje o nieumyte naczynia, czy o jakieś wyimaginowane kurze na meblach. Dopóki nie mieszkaliśmy razem, był świetny w łóżku, a teraz zaczął się lenić i już się nie starał jak dawniej i nawet nie pytał potem: — Jak było?
Jego gra wstępna to było pogmerać tu i tam, a potem zrobić swoje i zasnąć. Tracił zresztą męskość często i z byle powodu, np. gdy mu nie szło w pracy a nawet, jak jego drużyna przegrała w piłkę nożną. Zaczął mnie denerwować, chwilami tak bardzo, że miałam ochotę walnąć go czymś w łeb! Z kimś takim miałabym być przez całe życie?
I któregoś dnia spakowałam się, wsiadłam w swój samochód i baj, baj mój Romeo… Oczywiście dzwonił, prosił, obiecywał poprawę, ale już było za późno. Gdy przekonał się wreszcie, że to naprawdę koniec znajomości, to nagle przypomniał sobie o zaręczynowym pierścionku i zażądał jego zwrotu!
Od tej pory zaczęłam przyglądać się mężczyznom, … czytaj Info & Tips
Rubryka pod redakcją Moniki Moj, mojmonika@yahoo.de